Skip to content

Gnothi seauton

Lubię zwolnić, zatrzymać się i żyć tu, teraz. Kiedy mam wiele rzeczy do zrobienia – czy to w pracy, czy to na studiach, w zasadzie cokolwiek – żyję przyszłością: tym, kiedy za co będę musiał się zabrać, ile to potrwa, kiedy będzie skończone, jak długo do soboty, jak prędko przyjdzie poniedziałek…

Przerwa między semestrami w połączeniu z krótkim urlopem pozwoliły mi bez wyrzutów sumienia nie zajmować się „rzeczami”. Po prawdzie, pewnie spędziłbym ten tydzień nie robiąc nic konkretnego, ale na szczęście odwiedziła mnie młodsza siostra.

Kiedy wyjechałem na studia, miała ledwie kilka lat. Widywała mnie co kilka tygodni, kiedy jeszcze często jeździłem do domu, i w wakacje. Ale z czasem znalazłem znajomych tutaj i częściej miałem z kim spędzić weekend bez odsiadki w pociągu czy autobusie. Znalazłem też pracę, nie było więc mowy o spędzeniu całych wakacji w domu rodzinnym. A kiedy się zaręczyłem, nawet nie na każde święta widziałem się z rodziną.

Dla nikogo nie było to łatwe. Chociaż wtedy nie zdawałem sobie z tego sprawy, tęskniłem za rodziną. Oni za mną też. Moje młodsze rodzeństwo dorastało, a ja widywałem tylko urywki z ich życia. Moi rodzice też zmieniali się, a ja zamieniałem z nimi tylko po kilka słów przez telefon. Ja też wchodziłem w „dorosłe życie” – sam usiłowałem określić, co to dla mnie oznacza, czym jest dla mnie odpowiedzialność za samego siebie i za innych. I chociaż rodzice, brat i siostry nie byli blisko w rozumieniu geograficznym, widzę, że decyzje, które podejmowałem, a które zakorzenione były przecież w wychowaniu, zbliżały mnie do rodziny. Gdzieś pomiędzy buntem nastolatka i studentem, który pozjadał już wszystkie rozumy zachował się wspólny system wartości. Może zmieniła się motywacja (przynajmniej ta deklaratywna) dla tych wartości, ale one same nie zmieniły się. Z rodziną, nawet po latach, „nadajemy na tych samych falach”.

Kiedy więc przyjechała moja siostra, mimo kilkunastu lat różnicy i mimo tego, że tak rzadko mieliśmy okazję spędzać razem czas, rzeczywiście czułem się jak w rodzinie. Wciąż pozostaje dla mnie zadziwiające, ile czasu potrzebowałem na zrozumienie, jak bardzo potrzebuję rodziny i czego szukam w relacjach z ludźmi. Od dawna wiedziałem, że inni ludzie są dla nas zwierciadłem: przez kontakt z nimi możemy poznać lepiej samych siebie. Ale są różne zwierciadła. Niejedno wykrzywia obraz, czasem zaś stroimy do nich miny. Udając coś przed ludźmi udaję też przed sobą, przez co nie tylko nie poznaję siebie, ale nabywam błędne przekonania. Tymczasem przez ostatnie dni czułem się… sobą. Naturalnie, bez udawania. Miałem na to miejsce. Podoba mi się, kogo widziałem.

Moja siostra ma dobre oko do fotografii.

Pokazując siostrze miasto także na nie mogłem spojrzeć na nowo. Sam poruszam się po nim odruchowo, na pamięć. Oprowadzając ją zastanawiałem się, co ona widzi, jak to dla niej wygląda – i przez to dzieliłem jej świeżą perspektywę. Dawno tak dobrze nie zasypiałem, jak po tym intelektualnym wysiłku! A nie potrzebowałem jechać dalej, niż kilka przystanków autobusem, żeby dostarczyć sobie tyle nowych bodźców.

Mam szczerą nadzieję, że częściej zdołam znaleźć czas na prawdziwy urlop dla siebie. Nie taki, podczas którego odhaczę kolejne miejsca i kolejne rzeczy do zrobienia. Oczywiście, to też jest bardzo miłe i potrzebne. Ale potrzeba mi też czasu spędzonego ze sobą, kiedy to mogę dowiedzieć się więcej o sobie. Dawno nie udało mi się to tak dobrze, jak przez tych kilka dni spędzonych z siostrą.

Dziękuję!

Published inOd siebie

Be First to Comment

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *